Ahoj Przygodo!
Nie wiem
czy to jest dobry tytuł, ale tak właśnie mam ochotę krzyczeć. Tak właśnie
traktuję, to, co ma wydarzyć się pojutrze. Sam udział w maratonie będzie nie
tylko spełnieniem moich marzeń, ale przede wszystkim wielką przygodą. Nie
dociera jeszcze do mnie fakt, że za niecałe dwie doby stanę na linii startu 15
Cracovia Maraton. Stanę w moim ukochanym Krakowie ubrana w nowiutką grupową
koszulkę z moim imieniem na plecach, króciutkich spodenkach (o ile nie stchórzę
i je włożę), ulubionych butach do biegania firmy Mizuno i z przypiętym na
numerem startowym 421. Ciekawe co wówczas będę czuła?
Chwilę
temu napisała do mnie koleżanka z pytaniem jak samopoczucie przed moim wielkim
dniem. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że wcale nie czuję, że on się zbliża.
Jestem spokojna, zrelaksowana i cieszę się samym pobytem w Polsce. Co prawda
walczę z napływającymi łzami, ale to dlatego, że chwilę temu odwiedziłam
moją Ukochaną Babcię. To było bardzo krótkie spotkanie. Zdążyłam jednak
porozmawiać z Babcią, opowiedzieć Jej o tym, co słychać u nas, u mojego
Rodzeństwa i ich Rodzin. Przez godzinę oglądałyśmy fotki w moim telefonie,
śmiejąc się i wzruszając do łez. Potem nadszedł czas pożegnania… Serce mi
pękało widząc moją zgiętą w pół Babcię, której łzy spływały po policzkach,
a szloch dławił gardło. Drążcymi dłońmi
ściskała moje dłonie i patrząc mi w oczy powtarzała: “Przyjedź, będę czekała.
Przyjedź zanim odejdę i przywieź Michasia. Ucałuj wszystkich i powiedz, że
pytałam o nich. Przyjedź…”
Teraz siedząc
sobie sama na ławeczce, czekając na resztę mojego dzisiejszego Towarzystwa
(bardzo miłego i uroczego zresztą) na beznadziejnie małej klawiaturze mojego
telefonu wystukuję literki, które tworzą wyrazy i dają ujście moim uczuciom. Co
jakiś czas pojawia się łza, a przechodzący ludzie zerkają na mnie
zdziwieni. A co mi tam! Niech patrzą!
Znowu
odbiegłam od tematu. Miałam pisać o czymś innym… Tylko, że już sama nie wiem,
co chciałam napisać. Myśli mi uciekły, rozproszyły się na wszystkie strony
niczym stadko wypuszczonych piskląt. Może chciałam tylko napisać, że czuję się
jakbym była na wakacjach, na fajnej wycieczce. Gdyby nie fakt, że pozwalam
sobie na totalną rozpustę w postaci polskich, pysznych, białych bułeczek i
drożdżówek z serem oraz objadam się makaronem (ładuję w siebie węgle),
powiedziałabym, że nic specjalnego się nie dzieje.
A może
mój spokój, to zasługa tego, że nie jestem tu sama? Początkowo plan był taki,
że przylecę cichaczem do Polski, aby przebiec maraton i nikt o tym nie będzie
wiedział. Jednak jakoś tak wyszło, że się wygadałam i jedyną osobą, która znała
moje plany był On. Poprosiłam o milczenie i On milczał niczym grób. Nie pisnał
ani słowa dopóki nie dostał na to przyzwolenia. Co prawda raz na jakiś czas
delikatnie pytał czy oby jestem pewna tego, że nie chcę powiedzieć nic o moich
planach Rodzince, ale na tym się kończyło. Nie naciskał, nie zmuszał i
mimo, że chyba nie rozumiał do końca mojej decyzji, akceptował ją. Trwaliśmy
więc z milczeniu i w sumie bardzo rzadko wracaliśmy do tego tematu. Tym
bardziej, że ja ciągle nie byłam pewna czy wybiorę się do Pl na ten maraton.
Tradycyjnie już, pochłonięta innymi sprawami, przegapiłam moment tanich biletów
więc maraton stał pod znakiem zapytania. Cały czas jednak skrupulatnie
wykonywałam treningi rozpisane mi przez mojego trenera (o matko! Jak to brzmi!)
Pawła Grzonkę. Twierdziłam, że nawet jak nic z tego nie wyjdzie, to treningi i
tak mi nie zaszkodzą. Tak więc czekałam na okazyjne ceny biletów lotniczych,
licząc, że szczęście się do mnie uśmiechnie. On zapytał kiedyś co z tym
maratonem i po mojej przydługiej opowieści (jak zawsze zresztą) wspomniał, że
może zamiast do Krakowa wybrać się do Liverpool. Szybciutko odrzuciłam jednak
taką opcję, bo Kraków to Kraków, nic mi go nie zastąpi. Poza tym, dostałam
pakiet w prezencie, a tych się nie marnuje, prezenty się docenia przecież
i szanuje. Muszę jednak przyznać, że w chwili szlejących cen biletów, w mojej
głowie powrócił temat maratonu w Liverpool. Tylko co wtedy ze spełnieniem
marzenia? Nie! Nie! Nie! Albo Kraków albo nic. Czekałam, odwiedzałam aplikacje
linii lotniczych nawet po kilka razy dziennie i nie traciłam nadzieji. Nagle
bum! Jest! Ceny biletów spadły! Kupuję je szybciutko i cieszę się jak małe
dziecko. Po kilku dniach On stwierdza, że może też by pobiegł ten maraton bo
przecież ma zaplanowany urlop na ten sam czas, a plany nie wypaliły. Totalny
spontan i szybka decyzja. Jest! Lecimy razem do Polski. Mało tego, razem
pobiegniemy maraton w moim ukochany Krakowie! Nie da się opisać radości. Ciągle
jednak milczę i nikomu nie wspominam o moich, naszych planach.
W
międzyczasie On poleciał do Paryża, gdzie ze sporą gromadą ludzi z naszej grupy
biegowej Polacy Biegają w UK, pobiegli jeden z największych maratonów w
Europie. Ta ich radość, euforia, zdjęcia, opowiadania itd jeszcze nakręcały
mnie na mój-nasz maraton. Choć kwestia samego Paryża i tego ich wyjazdu ma dla
mnie jeszcze “ciemną” stronę, ale o tym wolę nie pisać.
Im bliżej
wyjazdu, tym częściej On pyta czy serio nie chcę nic powiedzieć moim
Bliskim. Przekonuje mnie, że będą ze mnie dumni, że będą wspierać itd. Po
jakimś czasie zgadzam się i wieści roznoszą się niczym zaraza. Szybko i
efektownie.
Tak więc
nie jestem tu sama. Jest ze mną On, jest ze mną wsparcie moich Bliskich, Przyjaciół,
kibicujących Znajomych i jest przesympatyczna Rodzinka On’ego. Może dlatego nie
czuję napięcia, stresu i brak mi jakichkolwiek niepokojących emocji. Może
czasami nie warto być samotnym wojownikiem, brać wszystkiego na własne barki i
w ciszy, samemu stawiać czoło kolejnym wyzwaniom… Może… Tylko ja się tego
nauczyć, jak przez tyle lat żyło się w rytmie “ja sama”…
Komentarze
Prześlij komentarz